Miazio Miazio
684
BLOG

Międzynarodowy Salon Przemysłu Obronnego: błędy i wypaczenia polskiej zbrojeniów

Miazio Miazio Polityka Obserwuj notkę 14

W poprzednim artykule dotyczącym kieleckich targów zbrojeniowych napisałem o polskich firmach, które osiągają sukcesy na trudnym ryku uzbrojenia. Dziś o tym jakie błędy i porażki naszej zbrojeniówki można było obejrzeć na kieleckim salonie, a także o tym jakie są ich przyczyny.

Zmienne priorytety MON

Porażki naszej zbrojeniówki bardzo często są skutkami niekonsekwentnej polityki MON. Najlepszym przykładem jest tu słynna armatohaubica Krab. W 1997 MON rozpoczął starania o zakup nowoczesnego systemu wieżowego z armatohaubicą 155mm. Ostatecznie wybrano brytyjski system AS90 i w 2001 roku powstał prototyp armatohaubicy Krab z brytyjska wieżą i polskim podwoziem. Niestety niedługo potem MON podjął decyzję o wstrzymaniu tego programu. Doprowadziło to do upadku fabryki w Siedlcach, która miała produkować silniki do Krabów i odpływu większości fachowców z Bumaru Łabędy, który miały budować podwozia armatohaubic. Gdy więc w roku 2008 MON zdecydował o powtórnym uruchomieniu programu, silniki trzeba było sprowadzać z Serbii, a Bumar nie mógł sobie poradzić z prostym spawaniem pancerza. Pierwsze seryjne Kraby zaczęły więc pękać, a silniki ciągle się przegrzewały. Zmusiło to rząd do rezygnacji z polskiego podwozia i kupna licencji na nowoczesne podwozie od koreańskiego Samsunga. Pojazd z takim podwoziem został po raz pierwszy pokazany na tegorocznym MSPO. Jak dobrze pójdzie pierwszy dywizjon Krabów zostanie skompletowany w 2017 roku, równo … 20 lat po rozpoczęciu programu.

Brak długofalowych planów widać też w zakresie przygotowywania następcy dla bardzo już starych, a będących nadal najliczniejszym typem sprzętu pancernego w naszej armii BWP-1. O ich zastąpieniu myślano już w latach 80-tych poprzedniego wieku. W ciągu kolejnych lat opracowano kilka propozycji modernizacji tych wozów, po czym zaczęto projektowanie kolejnych typów wozów: BWP–2000, Andersa, Concept PL-01 i ostatnio Borsuka który ujrzy światło dzienne najwcześniej za kilka lat. Poszczególne konstrukcje nie mają ze sobą nic wspólnego, najczęściej są projektowane przez różne zespoły, które nie wymieniają się doświadczeniami, a w końcu są projektowane pod różne wymagania często nie uzgodnione z wojskiem. Efekt jest taki, że za kilka lat może okazać się, że pomimo wydanych pieniędzy trzeba będzie po prostu kupić licencje na wóz, który spokojnie mógł powstać w Polsce.

Nietrafione decyzje MON

Inny ciekawy, choć mniej znany przykład marnotrawstwa to opracowanie moździerza 98mm. Nasza armia posiadała na początku lat dziewięćdziesiątych sporo moździerzy 120mm ale traktat o ograniczeniu zbrojeń konwencjonalnych (CFE) zmusiły Polskę do zmniejszenia ilości artylerii o kalibrze powyżej 100mm do 1610 sztuk. W związku z tym pojawił się pomysł stworzenia moździerza 98mm którego liczebność nie podlegałaby ograniczeniom traktatu CFE, a którego skuteczność byłaby zbliżona do moździerza 120mm. Prace podjęto w 1993 roku i po 10 latach prac konstrukcyjnych i badań pierwsze moździerze trafiły do jednostek. Problem w tym, że w międzyczasie polska armia, przeszła poważną redukcję liczebności, a liczebność artylerii spodła grubo poniżej limitów CFE. Idea skonstruowania nowego moździerza okazała się więc całkiem chybiona. Wydano więc miliony złotych, ktrych kosztem wyposażono jednostki w sprzęt gorszy niż poprzedni (mniejsza siła ognia), a do tego skomplikowano niepotrzebnie system logistyczny wojska

Niestety błędne w wymagania MON w stosunku do konstruktorów nie są domeną przeszłości ale i smutną teraźniejszością. Pokazany w tym roku w Kielcach Wóz Rozpoznania Technicznego na podwoziu Rosomaka powstawał w bólach ponad 5 lat. Początkowo MON zażyczył sobie by pojazd ten przewoził tyle wyposażenia, że fizycznie nie dało się tego zmieścić we wnętrzu Rosomaka. W związku z tym rząd sfinansował stworzenie całkowicie nowego, dużo większego pojazdu o nazwie Hipopotam, w którym zmieściłby się cały sprzęt zaplanowany przez MON. Rozmiar tego pojazdu uzmysłowił jednak decydentom z MON, że przesadzili z wymaganiami i skłonił ich do ograniczenia ilości sprzętu który mają przewozić wozy rozpoznania technicznego. Powrócono więc do Rosomaka i obecnie powstają w końcu pierwsze seryjne pojazdy tego typu. Straconych lat i pieniędzy już jednak nie odzyskamy.

Nietrafione były też decyzje leżące u samych podstaw programu Rosomak. Wojskowi zażyczyli sobie wtedy wozu pływającego i mieszczącego się w ładowni C-130 Herkules, do tego zarządali dodatkowo wersji Rosomaka 6x6 (normalne Rosomaki mają 8 kół). Wszystko to zmusiło fińską Patrię, do kosztownego przekonstruowania pojazdu tak by był on wyraźnie lżejszy i nieco węższy, a do tego do opracowania skróconego wariantu sześcio-kołowego. Oczywiście koszty opracowania tych wariantów pokryła Polska i były to pieniądze wyrzucone w błoto. Wariant 6x6 został wprawdzie opracowany ale wojsko ostatecznie z niego zrezygnowało bo pojazd miał za mało miejsca na wyposażenie rozpoznawcze (MON zażyczył sobie tyle sprzętu, że nie mieści się to nawet do wariantu 8x8). W praktyce nie wykorzystuje się też możliwości transportowania Rosomaków samolotami Herkules gdyż z takim obciążeniem te samoloty mają minimalny tylko zasięg. W praktyce na ćwiczeniach wykorzystuje się jedynie pływalność wozu. Ma to jednak szereg negatywnych konsekwencji. Po pierwsze Rosomaki są bardzo słabo opancerzone, a po drugie wbrew planom nie uzbrojono ich w kierowane pociski rakietowe, które są nieodzowne do walki z czołgami przeciwnika. Zamiast więc wozów silnie opancerzonych i mocno uzbrojonych mamy pojazdy pływające. Zdecydowana większość ekspertów uważa to za poważną słabość Rosomaków.

W obronie przeciwlotniczej także nie dzieje się najlepiej. Żołnierze od lat nie mogą doczekać się samobieżnych wyrzutni Poprad bazujących na całkiem niezłych rakietach Grom. System został opracowany już ponad 10 lat temu, a nawet został wyeksportowany do Indonezji, ale MON ciągle nie może zdecydować się na zamówienie go dla Wojska Polskiego. Wszystko przez wymagania dotyczące podwozia. Najpierw testowano system na lekkich samochodach terenowych Land Rover ale potem MON zażyczył sobie posadowienia systemu na cięższych nośnikach. Obecnie system przybrał więc dość kuriozalną postać: nośnikiem zaledwie 4 rakiet Grom o zasięgu 5 km i wadze 10 kg został pojazd Żubr 4x4 o wadze dochodzącej do 15 ton. Tak duży pojazd będzie łatwy do wykrycia z powietrza, a zasięg zainstalowanych na nim rakiet Grom jest mniejszy niż standardowych rakiet kierowanych rosyjskich myśliwców i śmigłowców. Nietrudno się więc domyśleć kto będzie miał przewagę w hipotetycznym starciu. Dla porównania w norweskim systemie NASAMS wykorzystywane są rakiety o masie ok 20 kg i zasięgu 40 km, a osadzone są one po 6 sztuk  na samochodach terenowych Humvee o masie … 3 ton.
 

Misyjność przede wszystkim

Kolejny przykład błędnych wymagań dla nowego sprzętu to armatohaubica Kryl. W tym roku w Kielcach można było oglądać prototyp tego działa po próbach zakładowych. Działo niby strzela i jeździ ale jego układ słabo przystaje do potrzeb polskiej armii. Po pierwsze całą konstrukcję podporządkowano przystosowaniu działa do transportu lotniczego samolotami C-130 Herkules. Skutkiem jest symboliczne tylko opancerzenie kabiny, bardzo niewygodne miejsca dla załogi, niewielki poziomy kąt prowadzenia ognia i brak automatu ładowania działa. W sumie powstał sprzęt, który nieźle poradzi sobie na misjach stabilizacyjnych ale w walce z naszym najbardziej prawdopodobnym przeciwnikiem – Rosją, będzie mało skuteczny i łatwy do zniszczenia. Jaka będzie przyszłość tej konstrukcji jeszcze nie wiemy. MON mówi jedynie, że nie miał nic wspólnego z takim, a nie innym kształtem tego projektu gdyż pieniądze na opracowanie tej konstrukcji dawał NCBiR, a MON nie miał wpływu na kształt wymagań opracowanych w tej instytucji. Za publiczne pieniądze opracowano więc działo, które ma się nijak do deklaracji MON o tym, że pierwszeństwo nad misjami zagranicznymi ma obrona własnego terytorium.

Podobnie jest z programem zakupu bezpilotowców o kryptonimie „Zefir”. MON planuje kupno 12  takich dronów, które będą w stanie krążyć nad polem walki przez kilkadziesiąt godzin i w odpowiednim momencie atakować precyzyjnie wybrane cele. Tak działają w Afganistanie słynne amerykańskie Predatory i Reapery. Problem w tym, że ten typ maszyn dobrze sprawdza się jedyne w działaniach misyjnych, gdzie przeciwnik jest słabo uzbrojony. W konflikcie z Rosją takie bezpilotowce są całkowicie bezbronne i bardzo łatwe do strącenia. Problem w tym, że bezpilotowce tej klasy są horrendalnie drogie – zamiast jednego Reapera można by kupić pełnowartościowy myśliwiec klasy F-16 dużo bardziej przydatny do obrony kraju.

Żeby było łatwiej

Patrząc na niektóre typy sprzętu opracowywanego na zlecenie MON trudno nie odnieść wrażenia, że jego opracowywanie ma na celu nie poprawienie obronności kraju, a czyjąś wygodę. Tak jest w przypadku zestaw przeciwlotnicza Pilica który ma stanowić podstawę obrony baz polskiego lotnictwa. Jest to o prostu stara rosyjska armata 23mm z lat siedemdziesiątych wyposażona jednak w wiele nowoczesnych gadżetów opracowanych w Polsce: pełną automatykę, głowicę obserwacyjną, skomputeryzowany system celowniczy i inne. Problem w tym, że armatki te mają symboliczny zasięg ledwie 2 km, a samoloty atakujące nasze lotniska mogą odpalić rakiety z odległości …. kilkudziesięciu kilometrów. Gdyby jeszcze Pilica miała na tyle czułe sensory, szybkość reakcji i amunicję która pozwalałaby zestrzelić nadlatujące rakiety to można by uznać Pilicę za wartościowy element obrony ostatniej szansy. Tak jednak nie jest i Pilica jest powszechnie krytykowana, a wręcz wyśmiewana przez ekspertów. Mimo tego MON od lat konsekwentnie finansuje prace nad tym systemem pomimo, że polskie zakłady mogłyby w ich miejsce wyprodukować bardziej perspektywiczne uzbrojenie przeciwlotnicze takie jak rakiety Grom, czy armaty 35mm, których licencję kupiliśmy nadaremnie ponad 10 lat temu.

Wygodnictwo widać także przy wymaganiach dla karabinka MSBSw wersji dla Batalionu Reprezentacyjnego. Otóż wojsko zażyczyło sobie takiego przekonstruowania tej broni by w czasie musztry można było nim operować jak dotychczasowymi rosyjskimi karabinkami SKS. Wydłużono więc lufę i łoże, skrócono magazynek, zmieniono kolbę itd. W efekcie powstała broń mało przypominająca standardowy MSBS. W ten sposób wypaczono całą ideę wprowadzenia do Batalionu Reprezentacyjnego broni tożsamej z tą używaną przez normalne oddziały wojskowe. Tymczasem wystarczyło tylko nieco zmienić musztrę Batalionu Reprezentacyjnego dopasowując ją do nowej broni.

 

Oczywiście takich przykładów można by przytoczyć więcej. W zbrojeniówce błędne decyzje urzędników pociągają za sobą szczególnie wysokie straty finansowe. Często są one maskowane przez utajnienie informacji dotyczących wojska. Potrzeba więc szczególnej uwagi opinii publicznej by poprzez stałą kontrolę wpływać na efektywność wydatkowania pieniędzy z naszych podatków.

Miazio
O mnie Miazio

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka